¡Gracias Anfitriones por ser los mejores!
Archiwum kategorii: Life
Litwo ojczyzno moja!
Litwa,
piękna, bez pośpiechu i zimna pozwoliła mi na złapanie chwili oddechu oraz na pierwsze w życiu zabawy fotograficzne zimą. Zachęcam do obejrzenia efektów.
Wilno -> Troki -> Krutyński piecek
Warsztaty foto
Cześć!
Tak więc pierwszy raz w życiu pojechałem na warsztaty foto…
fot. Marzena Rybak
Były one organizowane we współpracy z muzemum Stefana Żeromskiego w Ciekotach. Prowadził je:
Wojciech Walkiewicz
http://vimeo.com/user18604501/videos
http://filmpolski.pl/fp/index.php/4111475
Warsztaty miały na celu wzbogacić wiedzę uczestników zarówno z fotografii jak i z filmowania. Wojtek jako operator kamery z zawodu oraz wykształcony fotograf przygotował dla nas plan oraz cel. Celem było stworzenie fotokastu, który miałby zostać jako część ekspozycji na 150 rocznicę urodzin Stefana Żeromskiego.
Chodząc po górach i miastach szukaliśmy inspiracji oraz powiązań z poetą.
Czasem znajdowaliśmy więcej, czasem mnniej.. Czasem nowych znajomych, a czasem inne formy ujęcia rzeczywistości.
Czasem potrzeba było i szaleństwa, aby odkryć geniusz…
a czasem… popełnić jakiś mały błąd…
albo zwyczajnie się powygłupiać…
aby odnaleźć ten przekaz, którego się szukało:
należnego spokoju zaczerpnąć:
aby znów inspiracja nadeszła. Kreatywność, chęć, nowe formy wyrazu, nowa wiedza, nowe tehnologie, nowi ludzie, nowe miejsca…
aż wreszcie ni stąd ni z owąd nadszedł czas powrotu… Tak wielce niechciany a jednak tak bardzo rzeczywisty. Żadna fotografia nie odda brutalności tego momentu, żadne słowa również. Cztery dni minęły szybko a to co po nich zostało to super zdjęcia, nowa wiedza, nowe doświadczenie i chęci aby uczyć się dalej!
Fajnie jest robić to co się lubi, serio serio.
! Heja!
Spain vs Bolivia gallery
Hello!
Below I publish some of my pictures from friendly match Spain vs Bolivia. If somebody would be interested buying them, contact me.
Jordi Alba:
Cesc Fabregas:
Albiol & Busquets:
La Furia Roja:
Pique:
Reina:
Estadio Sanchez Pizjuan:
David Silva:
Deulofeu:
Iniesta
Fans:
Azpilicueta:
Fernando Torres:
Sanchez Pizjuan:
Iniesta goal.
Juan Mata:
More pictures available upon request.
It was a great adventure. ‚Thank you’ to FC & DP for sharing those moments.
PS: If somebody would be interested in collaboration, contact me.
Marrakesz day 4!
Dzień dobry!
05/05/2014 czyli dzień czwarty!
Dnia czwartego wczesna pobudka i do madersa el yousuff czyli islamskiej szkoły. Można tam wejść i zobaczyć w jakich warunkach dzieci pobierały nauki. Taki był plan.
Rzeczywistość inna sie okazała. Pobudka o 9.30. Organizm nie wytrzymał jakże intensywnego tempa zwiedzania i odmówił pobudki wcześniej. Wymusiło to zmianę planów. Powolne śniadanie. Powolne pakowanie. O 11 trzeba było opuścić pokój, tak tez zrobiliśmy.
Udaliśmy sie w stronę Gueliz. Dzielnicy Marrakeszu. Nowszej. Stworzonej podczas rządów francuskich. Tam pieniążki juz widać wszędzie. Budynki, sklepy i samochody. W Mcdonald hamburger 11d. Dzien czwarty miał być świętem jedzenia. Udaliśmy sie do najlepszego miejsca według tripadvisor. Patisserie Amendine. Ceny sufit. Posh , fancy, good price my frjend. No wiec szybko wyszliśmy. Cala dzielnica lipna. Drożej niż w Warszawie czy Sevilli. Nic ładnego. Nic fajnego. Hotele kasa burdele. No wiec czym prędzej udaliśmy sie na lotnisko, bo gorąc był nie do wytrzymania. Nic nie zwiedziwszy tego dnia, szczęśliwi z podroży byliśmy. Jako że historii nie ma to poświęcę wpis ten na szybki review naszego pożywienia.
Jedzenie
Wiedzieliśmy jadąc do Marrakeszu ze jedzenie jest nastawione na turystów, więc specjalnie się nie nastawialiśmy na niebo w gębie.
Pieczywo w Marrakeszu foto
czad! Fajno i pycha.
Oliwki też mieli bardzo dobre!
Skończyliśmy jedząc codziennie taijin. Bardzo pyszności. Warzywa z mięsem.
Dwa razy zupa marokańska. Dobra bez rewelacji foto nie ma.
Kiełbaski na jaama al fna pyszne
Pierwszej nocy couscous w restauracji byle gdzie bardzo dobre.
Mnóstwo soków rożnych pysznych.
Dziś poszliśmy w gueliz do associete de amal. Centrum kobiet z knajpa. zjedliśmy przystawkę w postaci pastille czyli roladki z serem lub kurczakiem. Potem oczywiście taijin i na koniec wzięliśmy Marokańskie słodycze na wynos.
Proszę foto.
Rewelacji nie było.
Ogólnie jedzenie tanie i dobre. Chyba tyle w temacie.
Przemyślenia. Atmosfery jaamla al fna nie da sie oddać ani słowami ani zdjęciami. Fajna sprawa. Where are you fron? Poland? Zajebiscie! Maklowicz is working here good and cheap! Come! 🙂
Druga sprawa to ze turyści tu sa beznadziejny. Na wycieczce nikogo fajnego nie poznaliśmy a i nawet przy kiełbaskach ludzie z nami nie gadali. Byliśmy za fajni dla nich. Nic tam.
Arabowie w Maroku dzielą sie na rożne typy. Mniejszość to skromni jak właściciel naszego riadu, nasz przewodnik z dziś, nasz kelner w knajpie(dzień wcześniej). Ci ludzie byli wdzięczni za to ze byliśmy i im pomogliśmy. To jedna strona. Druga to agresywni i nachalni i zachłanni. Sprzedadzą wszystko za jak najwięcej i będą happy nawet jak ty nie będziesz happy. Natomiast podstawy targowania mam, więc jestem happy.
Nie można zapomnieć o Souks. Czyli marketach na ulicy. Gdzie sprzedaje się wszystko. Dosłownie. Do tego każdy i za każdą cenę. Jest to kolejna z rzeczy nie do opisania. Zaczynając od przypraw
poprzez własne wyroby:
do innych wyrobów..
tak też można się tam zgubić i oglądać setki tysiące rzeczy i wydać pieniędzy. Na szczęście brak bagażu motywuje do nie kupowania rzeczy 🙂
Marrakesz, żegnamy cię. Dzięki, że byłeś taki fajny!
Marrakesz… Ourika! Day 3
Dnia trzeciego,
z poczuciem dobrze zrobionego interesu sie obudziliśmy. 15o d za wycieczkę do Ouriki wydało nam sie w miarę rozsądna ceną, jako że nie znaleźliśmy nikogo do współdzielenia collective taxi. Ciekawa obserwacja to, że nie ma młodych turystów. Są albo dorosłe pary, albo całe rodziny z dziećmi. Nie ma młodych par wizytujących Marraesz. Jest za to mnóstwo skuterów 🙂
Tak wiec o 9 stawiliśmy sie pod biurem i nasz organizator zaprowadził nas do busu. Tam od innych zebrali opłatę. Od jednych 40e od innych 45. Poczuliśmy sie lepiej z faktem ze zapłaciliśmy 30. Czyli mniej:)
Czas ruszać. Najpierw tankować. Litr 95 za o.9euro.
Jedziemy. Najpierw panoramic view. Stop na 15min. Proszę foto.
Następny stop to barber house. Ciekawe doświadczenie. Wioska od czterech lat ma elektryczność.
Niestety biedy nie widać. Nie, że ironia do zdjęcia powyżej. Tak ogólnie. Miałem wrażenie, że wszędzie gdzie turyści tam i gruba kasa. Taka rzeczywistość. Nowe samochody, a w reku każdy iPhone’a miał. Natomiast dostaliśmy herbaty i chleba z miodem. Dobre było.
No taki zorganizowany wyjazd. Po drodze wielbłądy były. Mniejsza.
Dotarliśmy do Ouriki. Moje wodospady. Hola zaraz. Najpierw knajpa. Na szczęście uciekliśmy od grupy i zamiast za 15e od os zjedliśmy za 7 eu za dwójkę. Ładnie było wzdłuż tej rzeczki.. sami zobaczcie.
Słabe miejsce?
Podsumowanie finansowo żywnościowe na końcu będzie (wpis 5).
Po drodze zdjęcie wioski:
Po godzinie posiłku w drogę. Przewodnik Moustafa i w drogę. W trakcie wspinaczki takie naturalne lodówki można spotkać, super piękne 🙂
Teren taki łatwy nie był, ale do przejścia. Wszystko ładnie tylko na drugim wodospadzie sie zatrzymaliśmy.
Jest ich tam siedem. Jak widać zdjęć parę jest ale moje rozczarowanie granic nie miało. Chciałem wszystkie zobaczyć. Oczywiście żadna zorganizowana wycieczka nie organizuje takiej wycieczki, jak się później dowiedzieliśmy.
Jest to 3.5h aby się dostać do ostatniego , podobno najładniejszego wodospadu… poczułem, że pieniążki przepadły. Obiecałem sobie, że wrócę następnym razem.
Powrót do Marrakeszu na jaamla al fna. Tam spacer, sok pomarańczowy. Stanowisko 36 panowie pozwolili nam wejść do siebie i obserwować jak wyciskali sok i jak nie dolewali wody. Potem kiełbaski przy stanowisku 32 jak wczoraj. No i na koniec kupione oliwki i woda spożyta na tarasie naszego riadu, tak jak każdego wieczoru.
Padamy. Padliśmy.
Marrakesz day 2!!!!
Cześć wszystkim!
Miaaau
Ta bestia nas powitała w pałacu de la Bahia. Natomiast od początku!
Dnia drugiego wstaliśmy, jak się wyspaliśmy- o 9.30. Cool story? Tak wiem. Okej do rzeczy. Plan byl prosty. Gardelle majorelle. Ogrody kupione przez Yves Laurenta. Podobno piękne, cudowne. No to w drogę. Wejscie 30 dla studentow i 50 normalne. Najdroższa atrakcja tutaj. Weszliśmy. No jak by to opisać…
Nie porwało. Ni cholery. Wrecz rozczarowało. Bardzo. Za tą cenę można tu dużo fajnych rzeczy zrobić! Tak więc spędzilismy chwile tam, dwie fotki cyknąłem(nie chciało się więcej) i uznaliśmy, że kierujemy się w strone palace Bahia. Na południe Marrakeszu. Trochę z braku laku. Po drodze bus station i taxi. Jako ze dnia nastepnego planowaliśmy jechać do Ouriki, to uznaliśmy, że zacząć się targować już można.Pierwsza cena to 600 dircham. Hahahaha po godzinie i wypytywaniu zeszło do 300za dwójkę albo 400 za czwórkę . Jeszcze do utargowania. Na pewno. W dwie strony. Powiedzieliśmy ze pomyślimy i poszliśmy dalej. Palace Bahia wart swojej ceny tj wejściówki za jedno euro. Nic specjalnego.
Wszelka architektura tutejsza jest inspirowana na czymś. Na ogrodach francuskich. Na Alhambrze z Granady. Itd. Tak więc nie mogę powiedzieć aby mnie porwało. Na prawdę wszystko już widziałem. Aby poznać kulturę (architekturę) arabską, wystarczy dogłębnie zwiedzić południe Hiszpanii.
Trzeba przyznać, że dnia drugiego handlowanie i ruch jakiego w europie nie ma, był juz w naszych żyłach. Prawie jak rybki w wodzie skakaliśmy i tak wskoczyliśmy do restauracji port du marrakech. Jedna sprawa wcześniej. Na ulicy Fatima mięliśmy naszego sprzedawcę soku pomarańczowego. 4d i sok świeży pyszny, przy Tobie wyciskany. To nie oczywiste bo na Al fnaa dolewają wody, jak nie widzisz. Woda tutaj jaka jest każdy wie. Więc Pana na ulicy fatima przy mosquee polecamy. Super miły i nie zachłanny. Co do obiadu. Zjedliśmy ichniejszą zupę oraz taijn jak i pastille. Potem deser, ale nie wiem co to było, ale dobre. Najlepsze to ile zapłaciliśmy… 128d plus 12 dla kelnera. 140d to niecałe 14e za trzy dania i wodę. Ahaaa… wrócić się postaramy tam jutro. Tak wygląda miejsce:
Oprócz tego zgubiliśmy się souksach(tamtejszych marketach ulicznych), obok Jaama al fna pochodziliśmy i… więcej soku. Tak się pałętając trafiliśmy na gościa oferującego wycieczki… wiecie ile krzyknął za podróż do Ouriki od osoby? 150d z przewodnikiem. Tak tez wpłaciliśmy zaliczkę i zobaczymy gdzie jutro nas wywiezie…
Tymczasem wieczorem zjedliśmy kiełbaski na Jaama al fna. Stanowisko 32. Masakra. Masakrycznie pyszne. Ichszy chleb sos z pomidorów i te kiełbaskii. Duża porcja 30d. Czad! Następnego dnia odkryliśmy, że mała porcja kosztuje 20d, ale kiełbasek tyle samo…
Brzuszki pełne. Zdjęć mało ale ok. Jutro wycieczka pora spać. Marrakesz czujemy że fajnie będzie jutro na chwilę opuścić.
Wrażenie dnia? na pewno nie ogrody. Ogólnie miło, ale bez rewelacji i emocji jak dzień wcześniej. Dobre jedzenie. Szczęśliwi, że jesteśmy samo wystarczalni. Tak pożegnał nas plac Jaama Al Fna wieczorem.
Historyjka. Pamiętacie tanią lekcje z lotniska? Kupno mapy w kiosku? Wczoraj ją zgubilem. Byla beznadziejna, ale była. Właściwie to była dramatyczna, ale była. Wiecie co sie stalo? Wczoraj poszliśmy jeść do byle budy na naszej ulicy El Gza. Kelner siedział obok patrząc jak jemy. Trzymał w ręce mapy. Na koniec zapytaliśmy, czy może nam sprzedac. Dał nam dwie z uśmiechem i bez zapłaty. To miłe. Są ludzie , którzy chcą Ci pomóc bez pieniędzy. Choć jest ich tu mało. Jednak pieniądz to kasa. Right?
Heja!
PS: Dzień trzeci był ekstra i nie, czytajcie dalej!
Marrrakesz day 1!
Piątek 6.40 odlot samolotu Sevilla – Marrakesz. 1,15h i juz na miejscu. Za szybko, nawet człowiek sie nie wyspał. Odprawa celna i temu podobne ceregiele.
Co wiedzieliśmy lecąc do Marrakeszu?
Że cenę ustala sie przed a płaci po usłudze.
Że zawsze sie targujesz.
Że sok pomarańczowy jest dobry o ile nie z woda.
Że woda może źle zadziałać na brzuch.
Że każdy na ulicy chce od ciebie pieniądze.
Że dobra cena za taxi do centrum to 70dircham.
Że ludzie w Maroku mało zarabiają i mało nasze to ich dużo.
Że mieliśmy 25e które wymieniliśmy na *11= 268 50 dirchamow.
Że bieda jest tam na porządku dziennym.
Pierwsze, co to chęć posiadania mapy. Można kupić na lotnisku w kiosku, według pani z informacji. Idziemy do kiosku. Pan na lotnisku wręcza mapę i mówi 25 to daje. Wziąłem mapę happy i myślę. Oho 2, 5euro za takie badziewie? Ach no tak targować się. No i była to najtańsza lekcja z możliwych! Uświadomiłem sobie, ze na prawdę trzeba sie targować! Czego Jas sie nie nauczy, tego Jan?.. ale ja sie nauczyłem.:)
W taxi. Ze znajoma leciała z nami i do hotelu taxi to powiedziała jedzcie z nami! No to, czemu nie. Zapłaciły swoja część a my dalej do centrum, które juz blisko. Koleś rzucił 50dirchamow cene-podziekowaliśmy. Na piechotę, co, ja nie dam rady? Tym razem wygrana. 10 Minut ładnego spaceru i cos a’la centrum. 10 Osób na minutę zaczepiających chcących pomóc, ale co mapę mam. Droga była, to jej użyje! 8.30-9 Rano 3h do check inu w naszym, zabookowanym riadzie. Nawet podobno wiemy gdzie jest… No to idziemy. Mijamy główny plac jaama al fnaa i soczek pomarańczowy. 4Dircham i pychota. Energia z rana czad. Jak by to w skrócie opisać?.. Poszliśmy szukać riadu. Wszyscy pisali, ze ciężko znaleźć. Co ja nie znajdę? Mapa w łapy i godzina jedna, druga. Krążymy. Blisko jesteśmy, wiemy to. Pomoc… Chyba śnisz! Ale około 11.20 Mówie, a kij- uzgodnijmy cenę. Koleś zaczął od 50. Ja że nie. On że 20.. Ja że nie. Pokazałem 5 dircham i mówię, albo tak, albo nie. Kiwnął glową przecząco. 10? Nie… Odchodzimy. Powiedział okej na 5! Taka duma. Tyle wygrać. Jednak nie na długo. Najpierw sie chłopak gubił. Potem pytał, potem drugi go juz prowadził… Potem trzeci dołączył mówiąc o sobie, ze on tu boss wszystko wie i od razu do celu idzie. Rzeczywiście doszliśmy. Przyznam szczerze- nie ma opcji znaleźć bez pomocy. No nie ma szans. Nijak. Nie, nie, nie. Nie ta bajka. Sevilla to pestka. Ja niezły jestem w terenie, ale nie, nie i nie i nie. Jak nie zapytasz tj. jak nie zapłacisz to nie znajdziesz. Taki Riad se wybraliśmy. Tanio chcieliśmy to mieliśmy. No ale akcji to dopiero początek oczywiście. Uliczka mała. Chłopów juz pięciu było. Znaku że tam riad żadnego nie ma. Zapukaliśmy. Wysunął nosa człowiek spojrzał spode łba i powiedział ze to riad. Zamknął drzwi. No i głupio. Co robić. Ty na zewnątrz. Że to riad ten licho wie. A panów pięciu i co? Kasa. 5dircham? Jakie 5!? Na 100 sie umawialiśmy. No i adrenalina mi skoczyła. Jak sie ze mną umawia, to umawia. Rozmawialiśmy długo i namiętnie. Na pograniczu strachu u mnie, ale mowie no cholera, nie dam się. Skończyło się, że i tak czułem się zrobiony w konia. 22dirchamy im dałem(2e). Splunęli powiedzieli że to gówno, nie pieniądz, ale poszli. Pomyślałem ohoo aż tak tu miło jest? Weszliśmy. Na szczęście to był ten Riad. Pierwsze pytanie… ile im dałeś? 22…zrezygnowany mruknąłem. Na co szef podchodzi i mówi dobra cena. Pierwszy raz? Kiwnąłem głową. Bardzo dobra. Ci wczoraj, holendrzy tez walczyli i co.. 50 zapłacili. Holendrzy potwierdzili. Tyle wygrać -samoocena skacze. Spodobało mi sie, nie powiem. Trzeba tylko poczuć klimat. Im dalej tym lepiej. Powyżej 5 dircham juz nigdy nie zapłaciłem. Dużo soków pomarańczowych wypiliśmy i obiad dobry zjedliśmy. Taki dzień Pierwszy mieliśmy.
Proszę zdjęcia obejrzeć. Pałace, widok z naszego riadu, ten powyżej?! Tam codzień celebrowaliśmy koniec dnia. Pierwszy dzień wrażenie ogromne na mnie zrobił. Ludzie i ich stosunek, już akceptuje. Czy mnie męczy? Chyba mniej niż oferty specjalne w empiku przy kasie w kolejce 30 minutowej. 🙂
To widok z pałacu El Badii
jak i to:
Pierwszy dzień niesamowicie intensywny. Wielka część miasta zwiedzona. Wielka przed nami. Śledźcie dalsze wpisy i do Maroka bookujcie terminy.
Fajnie po chwili jest. Pierwsze chwile ciężkie. Zapach, bieda, ludzie. Centrum miasta jest biedne, agresywne, wyzywające na swój sposób. Przykre jak i radosne. Zupełnie inne. Albo ktoś lubi, albo nie. Dobry sprawdzian na bycie podróżnikiem.
Co się widzi z każdego miejsca Marrakeszu? Koutubie. Mosquee. Akurat odbywały się modlitwy..
Kolejnym sprawdzianem jest nocleg. Nasza ‘suita’ składała sie z pokoiku z łóżkiem. Łóżko dwuosobowe ale tej samej wielkości pokój. Do tego extra mini kibelek vis a vis prysznic w tym samym pomieszczeniu. Drzwi? Gdzie tam. Kto by se głowę zaprzątał takimi detalami… przynajmniej motywuje do wyjścia na zewnątrz. 🙂
Takim krwistym zachodem słońca żegnał nas pierwszy dzień…
Słowa dwa o couchsurfingu
Slowo wstępu, dla tych co nie wiedzą. O dziwo są tacy! Na przykład moi współlokatorzy lat 21-23. Chyba nie wiedzą, co to zycie, ale mniejsza. Couchsurfing jak sama nazwa wskazuje to surfowanie po kanapach. Innymi słowy spanie u innych ludzi na kanapie, ale nie tylko…
Mój pierwszy raz to przyjazd do Sevilli i spotkania CS(couchsurfing). Taki tam poczatek. Potem wyjazd z nie znajomymi ludźmi, poznanymi online na cs. Niby coś, ale wciąż nie esencja. Poważniejsza przygoda zaczęła sie później. W październiku 2013. W Walencji. Kiedy to kieszenie puste. Przygody chęć. Poszukiwania pełną parą. No i Alba odpisała, że możemy u niej spac. Tak, o. No wiec pojechaliśmy. Alba i Carlos, znajomi, zaperzentowali w najlepszy z możliwych sposobów co to jest idea CS. Ustąpili nam swój pokój na dwie noce, zaprosili do stołu, powiedzieli gdzie pójsc i co zobaczyć. Mamma mia do tej pory pamietam ich sugestie za które jestem wdzięczny! Ogólnie żyć, nie umierać i super!
Potem przysło zło i nuda. Zima. Nuda, egzaminy ble plucha feee. Na poczatku kwietnia na grupie CS Sevilla ktoś wrzuca post. No że nie ma gdzie spać, że w potrzebie, że dwie noce i że mili i gotuja. Przeczytałem. Raz. Drugi. No co, pomogę. Napisalem że przygarnę. Poinformowalem współlokatorów. Materac się skombinowało. No i tak oto poznalem Joasie i Piotrka, chwilowo w Porto mieszkających. Trip po poludniowej Hiszpanii odbywających. Fajnie? Bardzo. Ugotowali pierogi, byli wdzięczni i uśmiechnięci. Nie bede się rozpisywać jak fajnie było razem wyjść na impreze, ale sam fakt, ze są takie możliwości na wyciągnięcie ręki jest super fajny i cieszący. Takie możliwości jak poznawanie nowych ludzi a zarazem pomaganie. Nic wielkiego do powiedzenia nie mam. Chciałem napisać, ze CS nie gryzie (choć myślę, ze różne mogą być sytuacje- ja narazie mam same EXTRA SUPER doświadczenia). Podziękowac tutaj chciałem i powiedzieć, że fajnie bylo obejrzec Semane Sante z wami Piotrku i Joasiu. Powodzenia w dalszej realizacji pragnień!
Ps: oni też mieli wtedy swój pierwszy raz. Autostopem. Mowią, że nie gryzie. Ten punkt jeszcze przede mna!
What is Life about?
Nie wiem jak zatytułować ten wpis, ale to nie jest największym problemem.
Kłopotliwe jest to, że nie wiem jak opisać to, pod jakim wrażeniem jestem.
Natomiast od początku. Opcji na podróżowanie jest wiele. Na nocleg też parę. couchsurfing, hotel, hostel, namiot, w samochodzie, na dziko no i ta coraz bardziej popularna droga via airbnb. Używałem airbnb już parę razy w życiu. Zawsze z sukcesem i zadowoleniem. Broń bożę reklamy tu robić nie będę..!
Sęk w tym, że dzięki temu portalowi trafiliśmy na Andrew. Andrew jest EXTRA człowiekiem.
W jego domu oprócz jego zakręconych kolegów, kobiety z synem z Danii, spotkaliśmy parę ze stanów za miesiąc odchodzącego na emeryture Larry’ego oraz Tracy z którymi rozmowy o najciekawszych rzeczach nie miały końca!!! Byli oni pełni radości, chęci do życia, opowiadania, śmiania się i dzielenia się z czwórką dzieciaków! Do tego dochodził Andrew. Andrew, który w nocy by wstał tylko po to aby ci przynieść koc, który o 23.00 pojechał załatwić gaz abyśmy mogli grilla zrobić sobie…. Andrew, który ugościł nas cheddarem oraz kawą. Andrew, który jest osobą z ciekawą historią a do tego zapewne najbardziej wierzącą osobą ze wszystkich przeze mnie poznanych. Niesamowicie skromną, pomocną i radosną osobą jest ten Andrew. Do tego Andrew mieszka w super miejscu i jakbyście kiedyś chcieli to za niewielką opłatą możecie do niego wpaść na wakacje! POLECAM!
W takim gronie (głównie) Larry, Tracy, Andrew świętowaliśmy wspólnie wieczory. Przygotowując grilla, kolacje, pijąc wina, podziwiając niesamowity widok na morze w oddali.
Dom w którym się zatrzymaliśmy to oddzielna historia. Na pewno tam wrócę. Każdemu bym polecał. Względy ekonomiczne nie grają roli, bo każdego będzie stać, na pewno!
Przesłania nie będzie. Zwyczajnie chciałem się podzielić historią, która mnie niesamowicie uradowała. Dała mi poczucie nierealności i powrót do rzeczywistości będzie bardzo ciężki…
Ze wszystkimi pozostajemy w kontakcie, chociaż mailowym! 🙂
Sprawka to tych paru osób, tego miejsca, tych chwil, że zachciało się wszystkiego trochę bardziej 🙂
Chciałbym więcej takich super ludzi spotykać na swojej drodzę i tego sobie życzę ale również i wam!
Wiecie co było fajne? Z dala od domu, coraz dalej od dzieciństwa, ale jednak. W niedzielę rano jak Tracy i Larry wyjeżdżali, przed nami, kazali nam szukać jajek wielkanocnych. Tak każde z nas dostało po jajku czekoladowym, wielkanocnym 🙂
QUOTE:
” It was really special to have you guys here! You guys were fabulous! Please extend my greetings to Flo, Jan and Bernhard! My Facebook is Andrew L P Culatto if anybody wants to stay in touch that way. I pray you all the best and i really do hope that we meet again. You are all welcome! Thank you for being so appreciative and generous. I felt that the house was being used and i was living ‚the dream’ with you all here and befriending the Americans, my brother and everybody!
I hope you have arrived safety and you are at peace, lots of love,
Andrew.”