Dzień drugi!
Wstajemy, jemy, myjemy, gadamy, śmiejemy, ale już 10 rano: co robić!?
Jak zawsze na organizatora liczyć można, tak też tym razem, pomysłów garść miałem. Monchique. Gdzieś wyczytałem u wujka google, że taka ładna miejscowość, że warto, że zjeść można, że coś tam. No i szczyt góry- Foia z rzekomo zapierającymi dech w piersiach widokami. Wycieczka, po mojej porannej prezentacji zgodziła się na taki plan. Oczywiście przed obowiązkowo plaża. Powiedziałem, że znajdziemy coś extra! No i znaleźliśmy coś nieziemskiego!!! Udaliśmy się na północ w stronę miejscowości Aljezur, aby było bliżej gór. W którymś momencie była taka mała tabliczka ze zjazdem na plażę Amado. Jak było?
No i poszliśmy tą cudowną plażą do końca, do końca i doszliśmy do górki. Trochę pod górkę i znaleźliśmy coś takiego:
Zejść łatwo nie było, ale się udało… a tam:
więcej zdjęć z samowyzwalaczem
Słuchajcie zdjęcia tego nie oddają. NIE BYŁO TAM NIKOGO. Piasek był cudowny, całość była tylko dla nas. Mgła nas łaskotała, a słońce przebijało się przez chmury i łuskało nasze ciała. Fale groźnie brzmiały, momentami woda nasze ciała chłodziła. Czuliśmy się jak na bezludnej wyspie. BYŁO absolutnie niesamowicie! Zdjęcia tego nie oddają. No i ta mgła… Dodawała takiego klimatu… Niewyobrażalne!
Spędziliśmy tak trochę czasu. W którymś momencie uznaliśmy, że czas na nas. Bo do Sevilli trzeba kiedyś wrócić. No ale najpierw Monchique i Foia…. Pojechaliśmy na sam szczyt.
Chyba nie trzeba dużo opisywać, nie? Widok piękny.! Po drodze dużo restauracji ale turystycznych. Nacieszyliśmy oczy i zdjęcia porobiliśmy. Ah nie zapominajcie ucieszyć waszej wyobraźni drogą, która tam prowadziła! Tak ,tak, równie piękna.
Ładne zdjęcia, nieprawdaż?
Mhmm było ładnie.
Znaleźliśmy knajpkę z ładnym widokiem ale drogawo… Więc zjechaliśmy do Monchique, gdzie jakieś coś zjedliśmy dwa zdjęcia zrobiliśmy, oto i one:
i do domu wracaliśmy. Monchique bardzo ładne miasteczko, klimatyczne. Na pewno gdzieś można super zjeść, trzeba znaleźć tylko gdzie. Nam się nie udało. No więc tak oto wróciliśmy o 3 rano do Sevilli. Ekipa zmęczona spać poszła a mnie dzielnie Golfina do domu prowadziła. Było nieziemsko. Doprawdy, zresztą sami widzicie, czyż nie?