Cześć!
Do rzeczy:
Sagres – celem
Chęć przeżywania – przyczyną
4 osoby, 4 narodowości, 4 miejsca do zobaczenia.
Ja, Flo, Erik, Hanne. PL, IT, USA, NOR. Faro, Sagres, plaża Amado, Moncique.
Plan zrealizowany 100%, w tym wpisie podzielę się tylko 50%.
Hanne jak dowiedziała się, że jedziemy do Portugalii pod namiot powiedziała ok. Tylko chcę zobaczyć Faro. Powiedziałem Okej. Z tym że w sobotę musiałem pracować. 5 rano odwozimy na lotnisko, nie ma lekko. Kaska w kieszeń i po ekipę. 6 rano wyjechaliśmy. Skontrolowali mnie, czy nie piłem, w Hiszpanii! Szok! Uważajcie.! Na szczęście zanim zgarnąłem ekipę. Dziewczyny mi powiedziały, że Erik wrócił do domu 30 minut temu i właśnie prowadził bogaty dialog z ubikacją. Trochę się bałem, ale wyglądał na trupa, który pójdzie spać. Tak też było. Cel 1 : Faro i śniadanie!
9:00 dojazd do UPRAGNIONEGO FARO! Przejechałem dwa razy centrum nic nie zastawszy. Zostawiliśmy samochód gdzieś nad morzem i ruszyliśmy na spacer. Jak to ja, wcześniej się przygotowałem. Przeczytałem wszystko co można o Faro. Że dwa dni na zwiedzanie tam starczy, ale można i dłużej. Zrobiłem listę: co, gdzie, jak i za co i kiedy! W teorii bałem się o nasz czas. W praktyce? Zapomnieliśmy ,że jest przesunięcie czasu, więc tam była 8.00 rano. Udało nam się znaleźć miejsce gdzie jeść dawali, po godzinie tj. o 9.00. Śniadanie wyborne bo Pan tostado(ich chlebek i masełko= mniam!) oraz Pastel De Bellem (POLECAMY!). Typowe ciasteczka portugalskie, mniam! No i po śniadaniu znów spacer. Zrobiłem 4 zdjęcia, jak się wygłupialiśmy. Na szczęście alkohol u nich jeszcze działał, bo w Faro nie ma NIC! NIC! Tak więc czym prędzej cel 2: SAGRES!
Przy fortecy jest taki widok, taki, o NIEZIEMSKI! Dobra, spokojnie. Widzicie tą plażę? Tam po lewej, jak się szło skałkami była druga plaża, malutka, na której nikogo nie było! TO BYŁO NIEZIEMSKIE! O plaża ta duża nazywa się Tonela. Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Zimna woda jak cholera, chłodzi dobrze! Było to jak z filmu, raju, nie wiem skąd. Po co ludziom narkotyki? Nie wiem, my ich nie potrzebowaliśmy!
Spędziliśmy tam ledwie ze 3-4 godziny, ale były one cudowne. Na prawdę, zobaczcie sami. Niestety nie zrobiłem zdjęcia całej plaży (żałuje).
Co się dzieje po plaży? Głód przychodzi z nienacka. Tak więc po plaży szybki odwrót do Vila do Obisbo. Nie ma tam nic, oprócz dwóch restauracji. Że internet mam, to sobie czytam. Wiedziałem co chcę, tylko nie wiedziałem za ile. No i trafiliśmy do restauracji „O Palheiro”. Wzięliśmy Catalapana de peix za bagatelka 27 ojro na spółkę z Flo, Hanne wzięła Doradę a Erik ośmiorniczkę no i zmusiłem ich do winka: Vino Verdhe, tak popularne w portugali. UWAGA ZDJĘCIA Z TELEFONU!
Tak wyglądała Cataplana(30 minut trzeba czekać!). We dwójkę nie daliśmy rady, dopiero Erika i Hanny pomoc okazała się bezcenna w skonsumowaniu tego obiadku. Co by nie mówić o cenie itd. Było przepyszne. To też był pierwszy raz od dawna, kiedy poszedłem do restauracji. Się powodzi!
Następnie ja uznałem, że musimy zobaczyć capo de Saint Vincent. Czyli najdalej wysuniętą część lądu w stronę USA. No i tak dojechaliśmy. Był piękny zachód, piękna latarnia i … tyle
Wróciliśmy tam rano, poziom zachmurzenia nie pozwalał nic zobaczyć. Wydawało się to nieprawdopodobne! Szczególnie, że dzień wcześniej wszystko było widoczne. Tam też uznaliśmy, że najlepiej jest się położyć na środku drogi, oświetlić się światłem z samochodu i zrobić sesje zdjęciową z samowyzwalaczem! Oto i efekt!
Koniec dnia 1 miał miejsce na campingu Orbitur. Nie był najtańszym, ale najbliższym. Miał wszystko co trzeba. Przespać się można.
Już wtedy wiedzieliśmy, że Sagres jest cudowne a weekend niepowtarzalny. O naszym zmęczeniu nie muszę pisać, prawda? Kolejna butelka Vino Verdhe zrobiła swoje i nas skutecznie uśpiła!