Piątek 6.40 odlot samolotu Sevilla – Marrakesz. 1,15h i juz na miejscu. Za szybko, nawet człowiek sie nie wyspał. Odprawa celna i temu podobne ceregiele.
Co wiedzieliśmy lecąc do Marrakeszu?
Że cenę ustala sie przed a płaci po usłudze.
Że zawsze sie targujesz.
Że sok pomarańczowy jest dobry o ile nie z woda.
Że woda może źle zadziałać na brzuch.
Że każdy na ulicy chce od ciebie pieniądze.
Że dobra cena za taxi do centrum to 70dircham.
Że ludzie w Maroku mało zarabiają i mało nasze to ich dużo.
Że mieliśmy 25e które wymieniliśmy na *11= 268 50 dirchamow.
Że bieda jest tam na porządku dziennym.
Pierwsze, co to chęć posiadania mapy. Można kupić na lotnisku w kiosku, według pani z informacji. Idziemy do kiosku. Pan na lotnisku wręcza mapę i mówi 25 to daje. Wziąłem mapę happy i myślę. Oho 2, 5euro za takie badziewie? Ach no tak targować się. No i była to najtańsza lekcja z możliwych! Uświadomiłem sobie, ze na prawdę trzeba sie targować! Czego Jas sie nie nauczy, tego Jan?.. ale ja sie nauczyłem.:)
W taxi. Ze znajoma leciała z nami i do hotelu taxi to powiedziała jedzcie z nami! No to, czemu nie. Zapłaciły swoja część a my dalej do centrum, które juz blisko. Koleś rzucił 50dirchamow cene-podziekowaliśmy. Na piechotę, co, ja nie dam rady? Tym razem wygrana. 10 Minut ładnego spaceru i cos a’la centrum. 10 Osób na minutę zaczepiających chcących pomóc, ale co mapę mam. Droga była, to jej użyje! 8.30-9 Rano 3h do check inu w naszym, zabookowanym riadzie. Nawet podobno wiemy gdzie jest… No to idziemy. Mijamy główny plac jaama al fnaa i soczek pomarańczowy. 4Dircham i pychota. Energia z rana czad. Jak by to w skrócie opisać?.. Poszliśmy szukać riadu. Wszyscy pisali, ze ciężko znaleźć. Co ja nie znajdę? Mapa w łapy i godzina jedna, druga. Krążymy. Blisko jesteśmy, wiemy to. Pomoc… Chyba śnisz! Ale około 11.20 Mówie, a kij- uzgodnijmy cenę. Koleś zaczął od 50. Ja że nie. On że 20.. Ja że nie. Pokazałem 5 dircham i mówię, albo tak, albo nie. Kiwnął glową przecząco. 10? Nie… Odchodzimy. Powiedział okej na 5! Taka duma. Tyle wygrać. Jednak nie na długo. Najpierw sie chłopak gubił. Potem pytał, potem drugi go juz prowadził… Potem trzeci dołączył mówiąc o sobie, ze on tu boss wszystko wie i od razu do celu idzie. Rzeczywiście doszliśmy. Przyznam szczerze- nie ma opcji znaleźć bez pomocy. No nie ma szans. Nijak. Nie, nie, nie. Nie ta bajka. Sevilla to pestka. Ja niezły jestem w terenie, ale nie, nie i nie i nie. Jak nie zapytasz tj. jak nie zapłacisz to nie znajdziesz. Taki Riad se wybraliśmy. Tanio chcieliśmy to mieliśmy. No ale akcji to dopiero początek oczywiście. Uliczka mała. Chłopów juz pięciu było. Znaku że tam riad żadnego nie ma. Zapukaliśmy. Wysunął nosa człowiek spojrzał spode łba i powiedział ze to riad. Zamknął drzwi. No i głupio. Co robić. Ty na zewnątrz. Że to riad ten licho wie. A panów pięciu i co? Kasa. 5dircham? Jakie 5!? Na 100 sie umawialiśmy. No i adrenalina mi skoczyła. Jak sie ze mną umawia, to umawia. Rozmawialiśmy długo i namiętnie. Na pograniczu strachu u mnie, ale mowie no cholera, nie dam się. Skończyło się, że i tak czułem się zrobiony w konia. 22dirchamy im dałem(2e). Splunęli powiedzieli że to gówno, nie pieniądz, ale poszli. Pomyślałem ohoo aż tak tu miło jest? Weszliśmy. Na szczęście to był ten Riad. Pierwsze pytanie… ile im dałeś? 22…zrezygnowany mruknąłem. Na co szef podchodzi i mówi dobra cena. Pierwszy raz? Kiwnąłem głową. Bardzo dobra. Ci wczoraj, holendrzy tez walczyli i co.. 50 zapłacili. Holendrzy potwierdzili. Tyle wygrać -samoocena skacze. Spodobało mi sie, nie powiem. Trzeba tylko poczuć klimat. Im dalej tym lepiej. Powyżej 5 dircham juz nigdy nie zapłaciłem. Dużo soków pomarańczowych wypiliśmy i obiad dobry zjedliśmy. Taki dzień Pierwszy mieliśmy.
Proszę zdjęcia obejrzeć. Pałace, widok z naszego riadu, ten powyżej?! Tam codzień celebrowaliśmy koniec dnia. Pierwszy dzień wrażenie ogromne na mnie zrobił. Ludzie i ich stosunek, już akceptuje. Czy mnie męczy? Chyba mniej niż oferty specjalne w empiku przy kasie w kolejce 30 minutowej. 🙂
To widok z pałacu El Badii
jak i to:
Pierwszy dzień niesamowicie intensywny. Wielka część miasta zwiedzona. Wielka przed nami. Śledźcie dalsze wpisy i do Maroka bookujcie terminy.
Fajnie po chwili jest. Pierwsze chwile ciężkie. Zapach, bieda, ludzie. Centrum miasta jest biedne, agresywne, wyzywające na swój sposób. Przykre jak i radosne. Zupełnie inne. Albo ktoś lubi, albo nie. Dobry sprawdzian na bycie podróżnikiem.
Co się widzi z każdego miejsca Marrakeszu? Koutubie. Mosquee. Akurat odbywały się modlitwy..
Kolejnym sprawdzianem jest nocleg. Nasza ‘suita’ składała sie z pokoiku z łóżkiem. Łóżko dwuosobowe ale tej samej wielkości pokój. Do tego extra mini kibelek vis a vis prysznic w tym samym pomieszczeniu. Drzwi? Gdzie tam. Kto by se głowę zaprzątał takimi detalami… przynajmniej motywuje do wyjścia na zewnątrz. 🙂
Takim krwistym zachodem słońca żegnał nas pierwszy dzień…